KryptoZoo
KryptoZoo >> Artykuły >> Inne artykuły
Yeti - Śnieżny Człowiek Lasu
Dodano: 2005-03-15 22:36:42

Yeti ma duże szanse niebawem zostać oficjalnie uznanym za gatunek. W Uniwersytecie w Oksfordzie zbadano kod genetyczny z domniemanych włosów yeti. Wyniki są interesujące; to nie są włosy żadnego znanego nauce gatunku. A jeśli mówią to autorytety jednej z najpoważniejszych uczelni świata, to jest szansa, że yeti, podobnie jak wcześniej okapi czy goryl górski, a niedawno kałamarnica olbrzymia, przestaną budzić odrazę w świecie nauki.

Dodajmy, świecie europejskim. Bo Bhutan uznał yeti za swoje zwierzę narodowe. Nepal ma w herbie jego stopy i oficjalnie potwierdził, że yeti istnieje.

Yeti w trzech postaciach

Yeti to po nepalsku znaczy straszny, ohydny. To coś pośredniego między gorylem czy orangutanem a człowiekiem. Zoologowie Bernard Heuvelmans i Ivan T. Sanderson oraz kryptozoolog Loren Coleman podają, że są trzy gatunki yeti.

Yeti karłowaty, zwany przez himalajskich górali teh-lma, ma ok. metra wysokości, długą, żółtawą sierść i stopy dł. ok. 13 cm, podobne do ludzkich. Żyje w przepastnych lasach w niższych partiach Himalajów i Gór Sinotybetańskich na pograniczu Chin, Indii i Birmy.

Yeti właściwy, meh-teh po góralsku, ma 1,5-1,8 metra wysokości i jest mocno zbudowany. Ma stożkowatą głowę, podobną kształtem do goryla, gęste, krótkie, jasnobrązowe futro. Jego ślady są charakterystyczne; drugi palec jest znacznie dłuższy od pierwszego. To właśnie ten gatunek jest najczęściej spotykany przez mieszkańców Himalajów i Tybetu oraz przez himalaistów.

Yeti olbrzymi, czyli dzu-teh, ma 1,8-2,7 metra wysokości. Jest szary lub czarny. Ma stopy podobne do ludzkich, tylko większe. Ich charakterystyczną cechą są dwie poduszeczki na dużym palcu. Identyczne ma amerykański sasquatch. Ten gatunek żyje w Górach Sinotybetańskich, od Arunaczalu po północny Wietnam. Jego opis do złudzenia przypomina chińskiego ya-ren, z jedną różnicą: chiński małpolud jest rudy. A wszystkie trzy są bardzo podobne do wymarłego pół miliona lat temu gigantopiteka, jednego z praludzi. Czyżby gigantopiteki, idąc za homo sapiens do Azji i Ameryki Północnej, ocalały w górskich lasach?

W gościnie u yeti

Mieszkańcy gór o yeti wiedzą od zawsze. Europejczycy dowiedzieli się w XIX wieku, po podbiciu Indii i Nepalu przez Anglików. W 1832 roku mieszkający w Nepalu Anglik opisał ucieczkę tragarzy jednej z pierwszych wypraw himalajskich, którzy ujrzeli małpoluda. Nazywali go rakshas. Stwory o takiej nazwie wymieniane są w Ramajanie, indyjskim eposie narodowym. Już w połowie XIX wieku amerykański badacz Paul du Chailliu przywiózł z Himalajów skórę i szkielet yeti. Niestety losy tych znalezisk są nieznane.

Pierwsze europejskie relacje o śladach yeti pochodzą z 1889 roku. Potem doniesień było coraz więcej. Na pierwsze spotkanie trzeba było czekać do 1921 roku. Wtedy to podpułkownik Charles Kenneth Howard-Bury, prowadzący ekspedycję na Everest ujrzał ciemnego, dwunożnego stwora biegnącego po śniegu. Cztery lata póĽniej yeti zobaczył Grek, N.A. Tombazi, fotograf i członek Royal Geographic Society, a więc człowiek o zacięciu naukowca.

Ale wcześniej, bo w 1913 roku, z bliska poznali yeti Chińczycy. Chińscy myśliwi postrzelili i złapali tajemniczego stwora, którego Tybetańczycy nazywali człowiekiem śniegu. Było to cos pośredniego między człowiekiem a małpą, o czarnej twarzy, żółtawym futrze, bardzo mocnych dłoniach i nogach. Wydawał gardłowe dĽwięki i głośno gwizdał. Trzymano go w klatce w mieście Patang w prowincji Xingjiang na północ od Tybetu. Po pięciu miesiącach stwór zmarł. O jego zbadaniu nie było mowy; Chiny były wtedy pogrążone w porewolucyjnym chaosie.

W 1937 roku Anglik Frank Smythe zauważył w wysokich partiach Himalajów tropy yeti. Musiał jednak zawrócić, bo towarzyszący mu Szerpowie nie chcieli iść dalej. Rok póĽniej zaginął kustosz Muzeum Wiktorii w Chowringhee (dziś dzielnica Kalkuty), kapitan d`Auvergne (jego imienia nie udało mi się ustalić). Niebawem jego powrót zelektryzował świat naukowy. Opowiadał on, że został ranny podczas wyprawy w Himalaje. Gdy już niemal zamarzł i nie widział ze śnieżnej ślepoty, porwał go 2,5-metrowy małpolud i zaniósł do swej jaskini. Pielęgnował kapitana, aż ten mógł wrócić do swoich. Jednak d`Auvergne należał do sceptyków, bo określił swego potężnego wybawcę jako wyznawcę jakiejś sekty eremitów, lub przedstawiciela jakiegoś nieznanego prymitywnego ludu himalajskiego, którzy uciekli przed prześladowaniami w wysokie góry i tam, w surowych warunkach, urośli. Twierdzenie to nie jest pozbawione sensu; większość górskich populacji zwierząt jest potężniejsza od nizinnych.

Podczas wojny, w 1942 roku yeti widział Polak, Sławomir Rawicz. Uciekł z sześcioma towarzyszami z syberyjskiego łagru i przez Mongolię, Chiny i Nepal przedarł się do Indii. W nieprzebytych górach uciekinierzy zobaczyli grupkę kilku małpoludów. Swoje przeżycia zapisał w książce „Długi marsz”.

Kolejne ślady zauważyli w 1951 roku szturmujący Everest Brytyjczycy Eric Shipton i Michael Ward. Ich wielkość (46 cm długości) i głębokość, na jaką odcisnęły się w śniegu świadczyły, że przechodziło tędy coś znacznie większego niż człowiek. Sfotografowali ślady, ale yeti nie dopędzili; zaraz skończył się śnieg, a z nim ślady. Nie były to tropy żadnego ze znanych zwierząt, choć najbardziej przypominały ślady ludzkie. Jednak naukowcy British Museum ogłosili, że to ślady niedĽwiedzia lub rokselany, górskiej małpy.

Zdobywcy Everestu, Edmund Hillary i Norgay Tenzing, szturmujący górę, też widzieli ślady yeti. Ale ich relacje, początkowo głośne, szybko zeszły na dalszy plan; liczyło się wtedy, że zdobyli najwyższą górę świata. Tenzing zresztą opowiadał, że jego ojca tylko paniczna ucieczka uratowała przez śmiercią z rąk rozjuszonego yeti.

Opowieści Hillarego i zdjęcia Shiptona sprawiły, że yeti stał się modny. W 1954 roku bulwarowa gazeta Daily Mail zorganizowała wyprawę. Ta sama gazeta w 1934 roku poszukiwała Nessie, co skończyło się kpinami w całej Anglii, podsycanymi zresztą przez konkurencyjnego (ale i poważnego) Timesa. Plonem ekspedycji gazetowej było tylko kilka włosów, zwędzone ze skalpu w jednym z klasztorów. Naukowcy uznali wszakże, że to włosy jakiegoś nieznanego gatunku.

W 1957 roku do akcji ruszyli amerykańscy milionerzy Tom Slick i Kirk Johnson. Wydali grube pieniądze na trzy wyprawy. Przywieziono z nich jednak tylko kilka włosów i gipsowy odlew stopy.

W 1958 roku amerykański naukowiec Norman Dyrenfurth przeszukiwał himalajskie jaskinie. Znalazł odchody, resztki jedzenia, włosy i ślady stóp, z których robił gipsowe odlewy. W tymże roku Amerykanin Alan Cameron udowodnił, że kpiny naukowców, iż domniemane ślady yeti to ślady górali mających tak zniszczone buty, że wystają z nich palce, są pozbawione sensu. Badał on również jaskinie w Himalajach, ale ciężko zachorował i musiał wrócić do kraju.

Dwa lata póĽniej w Himalaje wyruszyła wyprawa prowadzona przez samego sir Edmunda Hillarego. Przez trzy miesiące wyprawa przemierzała góry w poszukiwaniu yeti. Lamowie z klasztoru Khumjung pozwolili mu zabrać do przebadania domniemany skalp yeti. Okazało się, że to skóra serau, indochińskiej kozicy. I głównie na tej podstawie sir Hillary ogłosił światu, że yeti nie istnieje. Jakby na przekór zdobywcy Everestu, rok póĽniej, w 1961 roku Nepal oficjalnie potwierdził, że yeti istnieje. Twierdzenie to zdawały się potwierdzać zdjęcia odcisków stóp, wykonane w tymże roku przez Erica Shiptona.

Po tym sporze, zaczęły dochodzić informacje o kolejnych znajdujących się w klasztorach resztkach yeti. Lama Chmed Rigdzin Dorje Lopu ogłosił, że w dwóch tybetańskich klasztorach, Riwoche i Sakya widział mumie potężnych 2,5-metrowych yeti. Nie udało się tych informacji zweryfikować, bo Chińczycy najechali na Tybet i większość klasztorów puścili z dymem.

Ale w nepalskim klasztorze Pamboche była zmumifikowana ręka yeti. Natychmiast przebadał ją prof. Osmond C. Hill z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Stwierdził, że jest to dłoń nieznanego nauce gatunku naczelnych. Niestety, w 1991 roku ręka została skradziona z klasztoru.

Wzorem Normana Dyrenfurta himalajskie jaskinie eksplorował Tom Slich. Znalazł odchody. Okazały się one cennym wkładem do udowodnienia istnienia yeti. Parazytolodzy znaleĽli w nich nieznany gatunek nicieni. A wiadomo, że każdy gatunek tego robala pasożytuje na innym gatunku żywiciela.

W ślady Hillarego poszedł inny wybitny himalaista, szwajcar Reinhold Messner. Zdobywszy wszystkie najwyższe szczyty, postanowił odkryć yeti. W latach dziewięćdziesiątych poprowadził wyprawę w Himalaje. Jej plonem jest dostępna w naszych księgarniach książka, „Yeti. Legenda i rzeczywistość”. Messner rzeczowo przedstawia w niej wszystkie znane fakty i mity. Ale i on nie jest w stanie udowodnić, czy yeti istnieje, czy też nie.

Leśny człowiek śniegu Bo i jest to bardzo trudne. Yeti żyje bowiem w niedostępnych himalajskich lasach. Ale dlaczego jest nazywany człowiekiem śniegu i widuje się je wysoko w górach? Bo tam je można zauważyć. W dżungli łatwo się skryć, stąd informacje o yeti w lasach pochodzą wyłącznie od znających je tubylców. Zresztą to logiczne, że yeti żyje w lesie. Nawet jaki, kojarzone wraz z yeti ze śniegami, są zwierzętami lasów i hal. W lesie jest wszak pożywienie i schronienie. A w śniegu tylko śmierć. Żaden rozsądny zwierz dobrowolnie się tam nie pcha.

A człowiek, jeśli nie musi, nie pcha się także w niedostępne himalajskie i sinotybetańskie lasy. Wszak właśnie tam do tej pory nie została wytyczona oficjalnie granica pomiędzy Indiami a Chinami. Sporny obszar, Arunaczal, do którego roszczą sobie pretensje oba kraje, jest tak duży jak jedna czwarta Polski.

(Nie)chciejstwo

Było i jest wiele szans, by udowodnić istnienie yeti. Są odlewy śladów, relacje wiarygodnych świadków, włosy, czy zmumifikowane fragmenty. Mając włosy, pochodzące z kilku różnych miejsc i znalezionych w różnym czasie, można zbadać kod genetyczny. Jednak w nauce wciąż dominują sceptycy, którzy podważają istnienie yeti, wysuwając jako podstawowy argument fakt, że nie złapano żadnego małpoluda, ani żywego, ani umarłego. Ba, nawet porządnie nie sfotografowano. I jest to bardzo poważny argument. Na szczęście w tym murze niechęci powstał wyłom, i to spory. W 2001 roku naukowcy z Instytutu Medycyny Molekularnej Uniwersytetu w Oksfordzie zbadali kod DNA z domniemanych włosów yeti. – Nie wiemy, co to jest – twierdzi prof. Bryan Sykes z IMM w Oksfordzie. – To nie jest człowiek, ani niedĽwiedĽ, ani nic innego, co moglibyśmy zidentyfikować.

Bo świat naukowy jest wyjątkowo nieprzychylnie nastawiony do wszelkich małpoludów. Bo ich istnienie burzy wiele świętych tez, że z hominidów do współczesnych czasów dożył tylko homo sapiens. I jest to opór nie tylko biologów, ale także etyków i filozofów. Bo powstaje zagwozdka, jak owego hominida traktować, jak zwierzę czy jak człowieka? Przypomnijmy, ile szumu wywołało stwierdzenie genetyków, że DNA człowieka i szympansa prawie się nie różni. A nauka nie znosi rewolucji. A to byłby przewrót, porównywalny z teoriami Kopernika. Nic więc dziwnego, że jeśli naukowiec zajmuje się yeti, sasquatchem czy innym legendarnym małpoludem, jest skończony. – Pożegnaj się z awansami i podwyżkami – cierpko mówi dr Grover Krantz, antropolog z Uniwersytetu Stanowego w Waszyngtonie, który bada informacje o sasquatchu.

Takich problemów na szczęście nie mają pasjonaci, skupieni w towarzystwach kryptozoologicznych. Oni nie wierzą. Oni wiedzą. Kwestionowane przez naukę dowody dla nich są wiarygodne, choć nie przyjmują ich bezkrytycznie. Sami zresztą między sobą kłócą się zawzięcie o prawdziwość każdego doniesienia.

Na szczęście powoli, acz systematycznie, kolejne gatunki uznawane za mityczne, stają się legalne. Wyśmiewane do niedawna kałamarnice olbrzymie są już oficjalnie uznanym gatunkiem. Wcześniej to samo się stało z gorylem górskim i okapi. Teraz kolej na yeti.