Angielska zoolog Carina Norris w liście do doktora Karla Shukera pisze tak:
Krążą wieści, że ten, kto schwyta Sandewana i zaprowadzi go do króla lub wodza, zdobędzie wielkie bogactwa (nie wiadomo jednak, czy to nie król nagradza tymi bogactwami). Sandewan pozostawia krwawe ślady. Ten trop, który widziałam, był niewątpliwie krwawy: duże plamy o średnicy od pięciu do dziesięciu centymetrów. Natychmiast pomyślałam o biegnącym zwierzęciu pozostawiającym ślady krwi [mógł to być np. lampart ciągnący swoją ofiarę, taki jak na zdjęciu powyżej]. Nie wyglądało to na ślady rannego zwierzęcia, poruszającego się z trudem i znaczącego swoją drogę rozmazaną krwią. Nie oznacza to jednak, że sandewany nie pozostawiają tego typu śladów. tego nie udalo mi się ustalić.
Na podstawie ilości krwi mogę ocenić, że było to dość dużę zwierzę. ślady jednak widoczne są również pod bardzo niskimi gałęziami i w rozpadlinach, gdzie nie mogłoby się przecisnąć. Trop wiódł przez górzystą okolicę i urywał się nieoczekiwanie nad urwiskiem. Wśród możliwych wyjaśnień pojawiała się sugestia, że to nie krew, lecz sok owocowy (zatem ślad pozostawiła niezbyt schludnie odżywiająca się małpa), a nawet ptasie odchody. żadne z nich nie było przekonujące... Przewodnik (biały mieszkaniec Zimbabwe), który opowiadał mi o Sandewanie, stwierdził, że to istota legendarna, istniejąca w opowieściach czarnych myśliwych. Nigdy nie słyszał, by opowiadali o niej biali.
Nawet jeśli Sandewan jest tylko legendą, ślad badany przez carinę naprawdę istniał. Jak Sandewan zniknął, kiedy dotarł do urwiska? Czyżby odleciał? Może ma skrzydła, choć legenda nic o nich nie mówi?