Witajcie. Rok czy dwa temu, nabyłam książeczkę, która miała głównie mnie straszyć po nocach i pobudzać wyobraźnię. Moimi ulubionymi zwierzętami mitycznymi są smoki (mam w domu calutki cykl "Dziedzictwo" i rzucam się na każdy film o smokach, kocham też kryptydy gadzie), więc wybór nie mógł być inny: "Smokologia. Wielka Księga Smoków". Z miłym uśmiechem czytałam np. wyjaśnienia dotyczące ziania ogniem, spodobały mi się też "próbki" wykonane z plastiku i brokatu. Jednak zauważyłam coś ciekawego. Po odrzuceniu bullshitu o runach, magii itp. zostaje sporo zagwostek. Pierwszy i najsłabszy argument: bogactwo informacji. Na podstawie książki nie powstała powieść, nie powstał film, nie powstała gra, nie stała się ona megahitem. Dlaczego ktoś miałby wyczytywać o tym, jak, za przeproszeniem, z dupy wzięty wymyślony stwór rozmnaża się, ile lat żyje, ile ma podgatunków, jakie właściwości mają jego wydzieliny... Drugi argument: wiek książki. Oryginalne dzieło opublikowano w 1896 roku, to co mam to tylko przedruk, dostosowany do współczesnych mediów. Trzeci argument: nawiązania do kryptozoologii. Na początku książki napisane jest o tym, że smoka można porównać do dziobaka, z którego też nabijali się uczeni. W dodatku w czasach dla autora (Ernesta Drake'a) współczesnych zagadką nauki był jeszcze symbol kryptozoologii, okapi. Bez tegoż wątku się nie obyło. No i rzecz jasna smok tybetański, polujący na yeti... Czwarty argument: ta książka taka głupia nie jest. Wśród 9 przedstawionych ras smoków, ogniem zieją tylko 2. Opis reakcji chemicznej zachodzącej między markasytem w specjalnym pęcherzyku oraz jadem gada jest szczegółowo opisany. (Jeszcze jakiś gatunek zieje substancją ścinającą się na powietrzu, a inny jest jadowity. To tak BTW.) Książka pełna jest przekrojów różnych organów i opisów chociażby właściwości piór, wydzielin, łusek, kości, zębów i gdyby nie temat, to powiedziałabym, że to pełnokrwiste dzieło naukowe. A co wy o tym sądzicie?
|