Do Mr. Spuriusz Kasjusz, gdyby przypadkiem powrócił na nasze forum.
Gdyby światem rządziły owłosione hominidy z karabinami, chyba też byś się starał przed nimi jak najskuteczniej ukryć. Swoją drogą, im to dopiero musiałoby być ciężko uwierzyć w nasze istnienie.
"Naczelne bez sierści!? To jakby przetrwały zimy!?"
Widać przetrwały...
Wracając do tematu. Istnieją też doniesienia Polaków o spotkaniu z Yeti. I to wcale nie himalaistów. Oto artykuł ze strony Focusa:
" Gdy w sporcie lub polityce nic się nie dzieje, jak na zawołanie pojawia się yeti lub Wielka Stopa. Chwilowo - z powodu piłkarskich rozgrywek - przyczaiły się w swych kryjówkach. Sławny himalaista Eric Shipton w listopadzie 1951 r. prowadził angielską wyprawę na Mount Everest. Przedzierając się przez lodowiec Melungtse, zauważył na śniegu ślady bosych stóp. Mierzyły one ok. 30 cm długości i były bardzo szerokie - wręcz owalne. Tybetańscy tragarze nie mieli wątpliwości, że zostawił je metoh-kang, czyli "człowiek śniegu". Legendy o olbrzymich, włochatych ludziach, żyjących wysoko w górach, krążą wśród mieszkańców całego obszaru Himalajów. Od tubylców usłyszeć je mógł każdy podróżny z Europy, który dłużej zabawił w tym rejonie. Tymczasem Shipton natrafił na namacalny dowód istnienia tej istoty. Wraz z towarzyszami szedł półtora kilometra po jej tropach, robiąc zdjęcia. "Szczególnie ciekawe były miejsca, gdzie ślady przecinała szczelina lodowca. Widzieliśmy wyraźnie, że yeti przeskakiwał przez rozpadlinę, wpijając się po drugiej stronie palcami w śnieg" - wspominał później Shipton. Wprawdzie samego yeti nie wy- tropił, ale i tak fotografie zrobiły furorę. Po tej sensacji z dnia na dzień rozstrzygnięcie kwestii tego, czy człowiek śniegu istnieje, stało się palącą sprawą. Fala zainteresowania nieuchwytnym legendarnym człowiekiem śniegu na przemian rośnie i opada. Co jakiś czas zasilana jest z nowych źródeł, pojawiają się nowe raporty, w sprawę angażują się nie tylko media, lecz także instytuty naukowe.
Z baśni do świata nauki Dokładany opis stwora sporządził polski oficer Sławomir Rawicz. Uciekł on z sowieckiego łagru i razem z kilkoma towarzyszami przedarł się przez północną Syberię i Himalaje do Indii. We wspomnieniach pt. "Długa droga" opisał, jak pewnego marcowego dnia w 1942 roku ujrzał w oddali parę zwierząt. Licząc, że upoluje je na obiad, razem z kolegami ruszył w pościg. W pewnym momencie uświadomił sobie, że: "zwierzęta były nadzwyczaj duże i szły wyprostowane. Opierając się na moim doświadczeniu artyleryjskim, usiłowałem określić ich wzrost. Oceniłem go na około 2,40 metra. Jedno z nich było kilka centymetrów niższe, mniej więcej w proporcji samicy do samca". Dalej opisywał: "Twarzy nie zdołałem dokładnie obejrzeć, miały jednak kanciaste czaszki i przylegające uszy. Ramiona opadały stromo nad potężną klatką piersiową, a długie ręce sięgały kolan". Ludzie pod wrażeniem rozmiarów stworów zaprzestali pościgu i pozwolili, aby poszły w swoją stronę. Ta relacja przypomniana 10 lat później, w kontekście wykonanych przez Shiptona zdjęć, nabierała nagle sensacyjnego znaczenia. Nauka znała już przypadki odkrywania gatunków zwierząt uznawanych za mityczne. Stało się tak np. z gorylami górskimi w Afryce Centralnej. Przez stulecia istniały one dla świata Zachodu jako murzyńskie baśnie o wielkich Virunga, którzy potrafili zabić człowieka ciosem pięści i porywali murzyńskie kobiety. Aż w 1902 r. Oskar von Beringe ustrzelił kilka sztuk i przywiózł ich zwłoki do cywilizowanego świata. Czasami też na egzemplarze człekokształtnych stworzeń natrafiano w zupełnie niespodziewanych miejscach. Według zoologów na obu kontynentach amerykańskich nigdy nie występowały małpy z rzędu naczelnych. Tymczasem w 1920 r. szwajcarski geolog Fran'ois de Loys razem z członkami swej ekspedycji spotkał takową w dżungli Wenezueli. Gdy człekopodobne stworzenie obrzuciło ludzi kamieniami, ci je po prostu zastrzelili. Okazało się, iż zabili mierzącą 1,5 m wzrostu samicę, należącą do zupełnie nieznanego nauce gatunku. Zwierzę nie posiadało ogona, poruszało się w pozycji wyprostowanej, a na dodatek miało 32 zęby, co jest charakterystyczne jedynie dla małp z rzędu naczelnych oraz człowieka. Niestety po tej niezwykłej istocie pozostały jedynie zdjęcia, co zawsze rodzi podejrzenie, iż całą historię sprytnie sfingowano. Jak łatwo paść ofiarą oszustwa, szybko przekonali się też miłośnicy yeti. Tuż po tym, jak Shipton opublikował swoje zdjęcia, dwaj norwescy poszukiwacze uranu, Thorberg i Frostis, zaprezentowali światu historię o tym, jak prawie udało się im pochwycić jednego yeti przy pomocy lassa. Jednak ich "śnieżny człowiek" okazał się tak silny, że rozerwał linę i jeszcze pokąsał jednego z Norwegów. Całą opowieść wyssano z palca, ale przez lata była traktowana jak prawdziwa. "
|
|