Bezimienna napisał(a):
Nowa Zelandia to chyba ostatnie miejsce, gdzie spodziewam się znaleźć megafaunę. Prędzej uwierzę, że to krowa widziana od przodu w nocy (rogi i wielkość się zgadzają).
Przecież megafauna to nie tylko ssaki
! Duże gatunki moa, żyjące na Nowej Zelandii, też tu się zaliczają, podobnie jak krokodyle, duże dusiciele czy warany, w tym wymarła (albo i nie...) australijska megalania.
Gdyby na Nowej Zelandii żył jakiś niewyspecjalizowany ssak żywiący się choć częściowo mięsem żywych większych zwierząt lądowych, to by tamtejsze ptaki nielotne nie dotrwały do przybycia człowieka, albo w ogóle by nie straciły umiejętności lotu. Nie wyklucza to jednak, oczywiście, możliwości występowania ssaków owado-, roślino-, rybo- czy padlinożernych. Do rybożerców należał zapewne wodny ssak waitoreke. "Goryl maoryski" miał być roślinożerny.
A jeśli chodzi o moją hipotezę z kangurem, to na Nowej Zelandii zaaklimatyzowano ich 6 gatunków. Szał aklimatyzacyjny trwał tam od poł. XIX do poł XX w. Czyli zwierzę widywane na Nowej Zelandii od 1870 r. mogło być również kangurem. Natomiast inaczej miałaby się sprawa w wypadku, gdyby zwierzę było istotnie dobrze znane Maorysom, dla których kangury musiały być czymś nowym. Warto by się dowiedzieć, jak na kwestię "tupuny" zapatruje się etnologia.