Wczoraj oglądałem film "Zagadka rosyjskiego yeti" na Animal Planet i byłem zszokowany rozmiarami kitu, wciskanego jawnie widzom. Nie chodzi mi o sam wypadek śmierci w tajemniczych okolicznościach 9 studentów w 1959 r. i inne relacje dotyczące tego zwierzęcia, tylko o ewidentną, obliczoną na wywołanie sensacji nierzetelność przy okazji prób spotkania tego zwierzęcia przez filmowców. Oczywiście, rzuca ona cień także na pozostałą treść filmu, której z logicznego i przyrodniczego punktu widzenia można niewiele zarzucić.
Filmowcy najpierw spędzili noc w jaskini, w której najczęściej widuje się to zwierzę. Otóż jeśli zwierzę jest widywane najczęściej w jakiejś swojej kryjówce, to znaczy to też, że ono tam widuje ludzi. Czyli nie ma tam spokoju, nie czuje się bezpiecznie i musi się stamtąd wynieść, szczególnie, że jest to stworzenie płochliwe i ogólnie unikające człowieka - inaczej dawno już by je sklasyfikowano. Takie miejsce może być więc najwyżej BYŁĄ kryjówką. Oni zaś znaleźli jakieś świeże podobno legowisko. Twierdzili przy tym, że w jaskini tej nie ma legowisk niedźwiedzia, który jakoby nie zimuje w jaskiniach. To chyba specjalność Uralu, bo w Karpatach jak najbardziej zimuje; sprawa mocno dziwna, bo właśnie w takim surowym klimacie jaskinie są pożądanym miejscem snu zimowego - ze względu na stałą temperaturę.
Później, oczywiście, usłyszeli głos zwierzęcia. Ciekawe, że nie pokazali rano żadnych jego tropów, a była to zima - czyżby umiało fruwać?
Dowiadywaliśmy się też przy okazji o hibernacji yeti (małpy człekokształtnej, polującej zimą!!!), choć może to być tylko nieudolność tłumaczenia, częsta niestety wśród współczesnych dziennikarzy. Jest zresztą w filmie też sporo innych niezręcznych sformułowań i opisów, mających podbudować dramaturgię, ale tak naprawdę podważających wiarygodność.
Potem pojechali w miejsca śmierci dziewiątki turystów i pod eskortą myśliwego usiłowali zwabić małpoluda padliną, a potem sprowokować odpalaniem rac, wiedząc, że wybuchy i błyski wyprowadzają go z równowagi. Oczywiście, znów na zawołanie usłyszeli głos, a dodatkowo znaleźli upolowanego jelenia (nie pokazali żadnego dobrego zdjęcia tego zwierzęcia). No proszę, przez setki lat nie udało się zwierzęcia sklasyfikować, a ci raz za razem mają dwa spotkania...
Relacje mówią, że yeti z Zachodniej Syberii wydaje donośny, groźnie brzmiący gwizd. To, co "zarejestrowała" ekipa filmowa, brzmiało raczej jak ni to jęk, ni to ryk. Czyli znów się nie zgadzało.
Jedyny wyjątek w spójności i logice treści ściśle merytorycznej - to to, że twierdzi się, że zwierzę atakuje człowieka wyłącznie "przyparte do muru". Tymczasem relacje wskazują raczej, że może ono nie tylko prześladować ludzi jako konkurentów, ale wręcz polować na nich dla mięsa. Świadczy o tym wyrwany i zgodnie z obyczajem gatunku zjedzony język zabitej turystki. Zwierzę, które atakuje wyłącznie gdy samo czuje się zagrożone, nie będzie też stale szło za grupą - to jest typowe zachowanie łowieckie, jak wilki idące za stadem bizonów i czekające, aż słabszy osobnik się oddzieli. Nie jest to zachowanie konkurencyjne - w takim wypadku zwierzę zamanifestowałoby ludziom swoją wielkość i siłę, a gdyby wycofali się, dałoby im spokój. Przynajmniej o ile nie rzuciliby się do panicznej ucieczki, budząc w nim łowiecki instynkt pogoni i zabijania. Nie może tu też chodzić o samą tylko ciekawość, ponieważ trwało to zbyt długo i oznaczało zbyt duże wydatki energetyczne.
Ten wyjątek prawdopodobnie należy złożyć na karb modnej dziś idealizacji przyrody.
Jeśli chodzi o samą śmierć turystów, to zastanawiają mnie motywacje zwierzęcia. Wygląda na to, że ich goniło i zabijało jednego po drugim, gdy się rozproszyli, a to jest mało prawdopodobne. Jeśli atak został dokonany pod wpływem rozdrażnienia bliskim upadkiem rakiety (w pobliżu wojsko przeprowadzało taki eksperyment), to reakcja zwierzęcia miała charakter emocjonalny, nie "wyrozumowany" i raczej należało się spodziewać dopadnięcia jednej ofiary i "wyżywania" się na niej, gdy pozostałe mogły uciec.
Zastanawiam się, czy cała sprawa nie mogła mieć związku z próbami rakietowymi - czy turyści nie widzieli zbyt dużo i nie zostali zabici przez pilnującą terenu jednostkę KGB, która upozorowała śmierć wywołaną przez zwierzę, korzystając z powszechnego przekonania, że małpoludy zamieszkują właśnie tę okolicę. Bo mi same okoliczności śmierci wskazują bardziej na likwidację świadków, niż atak furii małpoluda. Co prawda, to było już po końcu stalinizmu, kiedy już nie szafowano tak rozrzutnie ludzkim życiem, ale możliwe, że do niektórych ten fakt nie dotarł. Szczególnie, że nie było łatwo udowodnić im winę. Wiadomo, że wojsko było nieoficjalnie na miejscu tragedii przed ekipą poszukiwawczą.
Tak na marginesie, wydawania głośnego gwizdu poza okresem godowym i fakt, że yeti reaguje agresją na wydawanie tego dźwięku przez ludzi wskazują, że jest to głos terytorialny - podobnie, jak np. śpiew ptaków. Czyli yeti, mimo ogólnego unikania przez niego sąsiedztwa ludzi, przywabić jest bardzo łatwo - właśnie gwizdem. Można umieścić na drzewie nadajnik z nagraniem gwizdu, a obok kamerę i w ten sposób sfilmować małpoluda z bliska. Dziwne, że nikt na to nie wpadł
.
Dodam jeszcze, że czytałem wspomnienia jednego z członków wzmiankowanej w filmie ekspedycji sowieckiej, która poszukiwała yeti - zostały one przetłumaczone na Polski i wydane w Polsce. Ekspedycja poszukiwała yeti w Pamirze. W filmie twierdzą tylko, że raportu z niej nie opublikowano - ale w rzeczywistości wiadomo, że rezultat był negatywny. Wygląda to tak, jakby podawano informacje wybiórczo, nie chcąc psuć nastroju widzów faktami
.