Znalazłem coś takiego:
Cytuj:
Latem 1995 roku na polskim wybrzeżu powiało sensacją. W okolicach Helu pojawił się delfin białonosy (Lagenorhynchus albirostris). Od miejscowych rybaków otrzymał imię Duduś i przez miesiąc był w centrum zainteresowania naukowców i lokalnej prasy. Jak na delfina przystało, był ciekawski, nie bał się ludzi. Podpływał blisko do rybackich łodzi, wyskakiwał ponad wodę, łowił ryby w pobliżu ciągnionych przez rybaków sieci. Przypłacił to życiem. Pewnego dnia znaleziono go uduszonego, zaplątanego w sieć. W trzy lata później jego los podzielił inny przedstawiciel tego samego gatunku, ochrzczony imieniem Fikuś. Nawiasem mówiąc, był samicą. Na Bałtyku obserwowano go od ponad roku. Drugie stwierdzenie w tak krótkim czasie może wskazywać, że ich pojawienie się w naszym morzu nie jest przypadkowe. Być może ten gatunek próbuje na stałe zadomowić się w Bałtyku. Byłby to powód do radości, gdyby nie fakt, że najprawdopodobniej ma to związek z opuszczaniem pewnej niszy ekologicznej przez morświny. Delfin białonosy próbuje po prostu zająć jego miejsce.
Także niezwykle sympatyczna białucha (Delphinapterus leucas), należąca do narwali (Monodontidae), była dwukrotnie obserwowana u naszych brzegów, raz w latach siedemdziesiątych i raz w osiemdziesiątych Przed wojną zapuścił się do nas nawet wal dwuzębny (Mesoplodon bidens), niewielki, bo osiągający nieco ponad 5 m długości, przedstawiciel bodaj najbardziej niezwykłej rodziny waleni – wali dziobogłowych (Ziphiidae). Czaszkę innego przedstawiciela tej grupy, wala butelkonosego, zwanego także doglingiem (Hyperoodon ampullatus), znaleziono na dnie Zatoki Gdańskiej w latach 60. To nieco większe zwierzę, dorastające do 9 m długości.
Rzadkie wizyty olbrzymów
Prawdziwie wielkie walenie wpływają na Bałtyk niezwykle rzadko i zawsze stanowią zoologiczną sensację. Jedną z największych jest bez wątpienia ta ostatnia. We wrześniu 2004 roku na plaży na Mierzei Wiślanej znaleziono zwłoki wieloryba. Były w stanie daleko posuniętego rozkładu, stąd określenie jego gatunku nastręcza trudności, ale wiele wskazuje na to, że był to kaszalot (Physeter macrocephalus). W lipcu tego roku widziano żywego kaszalota w okolicach Bornholmu, najprawdopodobniej więc chodzi o tego samego osobnika. W jakim celu olbrzym zapuścił się na Bałtyk, który jest dla niego za płytki i w którym nie pływają stanowiące jego pokarm kalmary, pozostanie tajemnicą. Być może po prostu zabłądził i nie mogąc wydostać się z powrotem na otwarty ocean padł z głodu i wyczerpania. Wiadomo natomiast, że ostatnie pewne stwierdzenie kaszalota u naszych wybrzeży pochodzi z XIII wieku.
Także fiszbinowce pojawiają się sporadycznie na Morzu Bałtyckim. Wal biskajski północny (Eubalaena glacialis) również był na tych wodach ostatnio widziany w średniowieczu. Nie ma w tym nic dziwnego – to jeden z najbardziej zagrożonych wyginięciem gatunków, jego światową populację szacuje się dziś na zaledwie 3-4 tysiące osobników. Także sejwal (Balaenoptera borealis) nie odwiedza nas już od dawna, ostatnie potwierdzenie mamy z XVI wieku. Nieco częściej widywany jest natomiast jego bliski krewny, finwal (Balaenoptera physalus), przy swojej długości dochodzącej do 26 m będący drugim co do wielkości zwierzęciem świata. Do dwóch stwierdzeń tych gigantów z końca XIX wieku, doszły kolejne w wieku XX. W roku 1930 dwa zwierzęta obserwowano w okolicach Gdyni, a w latach pięćdziesiątych czaszkę finwala wyłowiono w pobliżu Sobieszewa. Szczęśliwe zakończenie miało spotkanie z najefektowniejszym chyba wielorybem – humbakiem, znanym także jako długopłetwiec (Megaptera novaeangliae). W 1979 roku, na Zatoce Gdańskiej, młody osobnik zaplątał się w rybackie sieci, lecz został z nich uwolniony i odpłynął w siną dal.
źródło: oceanarium.org.pl