Cały tekst (wątek) pochodzi z książki Thomas'a De Jean'a - "Księga tajemnic i rzeczy niezwykłych".
Wąż kapitana Seabury'ego...
"Opowiadania o wężach wodnych zwykle uważane są za fantazję, ale tylko przez osoby, które nie zetknęły się ze sprawą statku "Monongahela" i jego niesamowitego połowu... "The New Bedford Morning Mercury" był pierwszą gazetą, która opublikowała sprawozdanie z tej wyprawy w jednym z lutowych numerów 1853 r. - prawie rok po całym wydarzeniu. Dane mówią, że kapitan Seabury, żeglarz doświadczony w wielu wyprawach, był dowódcą statku "Monongahela" tego feralnego poranka 13 stycznia 1852, kiedy to jeden z majtków zwrócił jego uwagę na coś niezwykłego w wodzie, około pół mili od zatoki portowej. Kapitan Seabury spojrzał przez lunetę. Zobaczył ogromnego stwora jakiegoś dziwnego gatunku, który wił się w wodzie jakby w agonii. Statek płynął wolno w lekkich, choć zwodniczych, podmuchach bezwietrznej strefy Pacyfiku. Żeby dokładniej przyjrzeć się morskiemu potworowi kapitan wysłał trzy łodzie. Sam również popłynął. Gdy przepływali obok stworzenia, wydał wszystkim łodziom rozkaz do ataku i jako pierwszy wbił swój harpun głęboko w ciało potwora. Jak zwykle w takich wypadkach, załogi wszystkich łodzi wiosłowały co sił, żeby uciec z zasięgu rozwścieczonego zwierzęcia. W chwilę póżniej ogromna głowa, długa na przeszło 3 m, wynurzyła się z kipieli i runęła na łodzie. Dwie z nich wywróciły się do góry dnem w ułamku sekundy. Potwór zanurkował. Kapitan Seabury uskoczył przed liną, którą stwór ciągnał z wbitym w jego cielsko harpunem. Patrzył z przerażeniem, że lada moment zabraknie liny,a wtedy razem z łodzią zatonie. Nagle stwór zatrzymał się, jakby osioągnął dno albo wyczerpał siły. W czasie gdy toczyło się walka "Monongahela" podpłynęła bliżej. Potwór nie dawał żadnych oznak życia. Seabury rozkazał sztywno zamocować linę na "Monongaheli", sam popłynął na spotkanie z kapitanem Samuelem Gavittem na "Rebeca Sims", która płynęła nie opodal. Następnego ranka, zgodnie z tym co mówil kapitan Gavitt, "Monongahela" rozpoczęła wciąganie liny. Marynarze zdążyli wciągnąć zaledwie połowę liny, gdy ogromne zwłoki wypłynęły na powierzchnię. Był to gigantyczny, potworny zwierz, niepodobny do żadnego stworzenia żyjącego na ziemi lub w wodzie. Kolosalne cielsko potwora miało około 15 m grubości i 35 m długości. Szyja o średnicy 3 m zakończona była 3 metrowej długości głową przypominającą łeb gigantycznego aligatora, zaś w olbrzymich szczękach naliczono 94 zęby. Wszystkie miały 8 cm długości i były wygięte do tyłu jak zęby węża. Stworzenie było brązowoszare, z biegnący wzdłuż całego ciała jasnym pasem o szerokości 1 m. Nie miało ani płetw, ani też żadnych kończyn. Przyjęto więc, że stwór poruszał się przy pomocy swego długiego na 4,5 m ogona - guzowatego tworu podobnego do ogona jesiotra. Kapitan Seabury wydał rozkaz, by zwierzę rozciągnięto na pokładzie i przygotowano przyrządy do rozbierania wielorybów. Odcięto ogromny i budzący grozę łeb, zaś resztę zwłok wrzucono do morza. Przedtem jednak sporządzono rysunek potwora, pod którym cała załoga złożyła podpisy. Łeb został włożony do ogromnego słoja. Kapitan Seabury napisał raport o pojawieniu się i zabiciu potwora, a następnie przekazał go kapitanowi Gavittowi, aby ten dostarczył go do "New Bedford", gdyż "Monongahela" musiała już ruszać w swój rejs. Sprawozdanie kapitana dotarło bezpiecznie i zostało bez większego entuzjazmu wsadzone między inne akta. Ale, co stało się z "Monongahelą" i jej bezcennym skarbem - nigdy się nie dowiemy. Wiele lat później na brzegach wyspy Umnak znaleziono kawałek burty z nazwą statku. Los "Monongaheli" i potwora stały się kolejną tajemnicą morza...
P.S. Przepraszam za wszystkie błędy, które mogły się pojawić. Mam nadzieję, że wątek nie powtórzył się i jest ciekawy...
|