W czasie wycieczki po Karpatach Słowackich (a było to jakieś dwa lata temu) bardzo chciałem odwiedzić stanowiska archeologiczne. (taka moja mała obsesja historyczna każe mi się pchać wszędzie tam gdzie wieje wiatr minionych lat) Nasz przewodnik obiecał że jeśli mu trochę dopłacę to pokaże mi coś niezwykle ciekawego. Zazwyczaj podchodzę to takich obietnic jak do zwykłych prób wyciągnięcia ode mnie pieniędzy, nie mniej moja mama postanowiła że chce zostać na trochę sama i zapłaciła mu żebyśmy zeszli jej na trochę z oczu. Przewodnik zabrał mnie na jakiś zapomniany przez ludzi (choć nie przez zwierzęta) szlak którym szliśmy dobre pół dnia. Nie miałem tam zasięgu komórkowego ani radiowego. Kiedy zrobiliśmy postój opowiedział mi o celu naszej wędrówki i o tym dlaczego mnie tam zabiera. Twierdził że w średniowieczu (albo może i wcześniej, konkretne daty nie padały ale musiało to być już w czasach gdy kościół miał mocną władzę w tej części Europy) pewien misjonarz usłyszał o wiosce odciętej od świata, kompletnie zapomnianej chyba przez wszystkich. Rzecz jasna pokombinował ze Ci ludzie pewnie długo nie mieli też kontaktu z bogiem i ruszył na poszukiwania tejże wioski. Okazało się że jedyną drogę do wioski kilkaset lat wcześniej zasypała lawina skalna i jakoś nikt nie kwapił się do jej oczyszczenia. Przewodnicy którzy go prowadzili zostawili go przy skalnej zaporze i wrócili do domów. Kilka dni później ten sam pielgrzym wrócił do miasteczka z którego wyruszył, był cały poobijany, brudny i poważnie ranny w rękę. Twierdził że w wiosce którą znalazł zamieszkał szatan i demony. Ludzie jakoby mieli bać się słońca i jeść trupy ludzi na surowo lub po niewielkiej tylko obróbce (ciekawe co to była za obróbka, tego jakoś się nie dowiedziałem). Oczywiście słowo świętego męża wystarczyło tamtejszym władzom, drogę oczyszczono i mały oddziałek żołnierzy wkroczył do zapomnianej wioski. Okazało się że misjonarz nie kłamał. W wiosce mieszkali ludzie którzy bali się mocnego światła i jedli surowe mięso. Znaleziono też szkielety które miałby być gotowane w celu oddzielenia mięsa od kości i tym podobne rzeczy świadczące o kanibalizmie. Jednak to co najbardziej miało przerazić żołnierzy stało się też gwoździem do trumny mieszkańców wioski. Okazało się mianowicie że wszyscy, co do jednego, pili krew. Nikogo już nie obchodziło czyja to była krew, w każdym domu znajdował się pewien zapas tego nektaru nocy. Wyłapano tylu kanibali ilu tylko się dało. Reszta wykorzystując noc i znajomość terenu dała nogę w góry. Oczywiście natychmiast pojawiły się teorię jakoby to oni byli odpowiedzialni za zniknięcia ludzi w tym regionie (co jest możliwe, jednak musze nadmienić że jest to bardzo górzysty teren i łatwo się w nim zabić nawet bez czyjejś pomocy). Zaczęła się wielka obława na uciekinierów która jednak trwałą kilka lat. W tym czasie ci których złapano i nie zabito od razu mieli zostać zamknięci w czymś w rodzaju zagrody. Karmiono ich tylko chlebem i wodą, po jakimś czasie zauważono też że polują oni na szczury których było w tej zagrodzie sporo. Żeby było ciekawiej ci którzy jedli te szczury żyli na tyle długo że zdążono wykonać na nich karę śmierci, podczas gdy ich towarzysze, niejednokrotnie słuszniejszej postury, umierali jakby z głodu. Ten fakt potwierdzał tylko przypuszczenia jakoby byli uzależnieni od krwi. Ci którzy uciekli przed żołnierzami nie mieli łatwego życia. Ścigano ich i systematycznie linczowano tych którzy dali się złapać. Ukrywali się w kryptach i grobowcach rodzinnych gdzie również się żywili. Po skończeniu opowieści przewodnik zapytał czy mu wierze, odparłem oczywiście że nie (w byście uwierzyli?). Wtedy zabrał mnie do kilku wiosek których chyba nie było nawet na mapach, tam zaprowadził mnie do kilku osób które powtórzyły tą samą historię co on (ale to on był tłumaczem). Żebyście nie pomyśleli że facet tłumaczył to co innego a co innego było mówione zaznaczam że słowa jakich używali Ci ludzie mniej więcej pokrywały się ze sobą (tzn. brzmiały tak samo ale w zupełnie innej kolejności, nie wiem jak inaczej to wytłumaczyć). Opowiadali mi również że wampiry (bo jak mieli ich nazywać) nie pochodziły z ich okolicy a tylko przybyły tam. Ich wioska miała być gdzieś daleko (choć nikt nie powiedział gdzie konkretnie, myślę że sami nie wiedzieli gdzie to jest). Na koniec koronnym dowodem (a tak przynajmniej twierdził przewodnik) były groby w wsiach do których zawitaliśmy. Każda miała swój mały cmentarzyk, jednak poza jego terenem znajdował się przynajmniej jeden grób „wampira”.
Teraz może podzielę się moimi refleksjami po latach. Jeśli przewodnik nie kłamał to całkiem możliwe że ludzie ci jako że krzyżowali się w obrębie małej populacji mogli mieć wadliwy gen który sprawiał że nie mogli przebywać w świetle (jak tylko przypomnę sobie co to za choroba to napiszę.) Co się tyczy jedzenia zwłok i picia krwi, tereny górzyste nie są zbyt dobrymi gruntami rolnymi zaś trupy ludzi to kuszące źródło pokarmu, zwłaszcza jeśli naprawdę byli odizolowani od świata przed długi czas. O ile mi wiadomo duże i częste spożywanie krwi powoduje liczne choroby, więc czy nie jest możliwe że ludzie ci przystosowali się (dobór naturalny) do jej spożywania? Jeśli jedli surowe mięso, kto wie? Ewentualnie możemy założyć że cierpieli na niedobór żelaza którego de fakto jest mnóstwo w krwi.
Jestem ciekaw czy moje dywagacje SA prawdopodobne, i czy ta historia również. Jeśli założymy że był to problem lokalny a „raporty” szły od razu do Rzymu, to kto wie? Czy to stąd mogą brać swoją genezę opowieści o wampirach śpiących w grobach i pijących krew?
PS. Myślę że ich osada mogła znajdować się na terenie Rumuni.
PS. PS. Przy okazji, nie jestem pewien czy nie przekroczyliśmy jakiś granic państwowych, bo jak już mówiłem poruszaliśmy się szlakiem chyba całkowicie zapomnianym przez ludzi.
|