ENIGMATYCZNE ZWIERZĘTA ZE WZGÓRZ AŁYN-KADŻYK SHORT STORY.\ Tomasz q. Pietrzak
58 Wspomnienia te są bardzo stare i dotyczą moich wypraw do Azji Środkowej. Towarzyszył mi zawsze syn duńskiego niemca, kompan wypraw Joseph Baluta, myśliwiec i preparator dzikich zwierząt. Nasze wyprawy miały charakter odkrywczy. A zaczęło się tak. Otworzyłem drzwi tej wielkiej sali wypełnionej po brzegi. Słyszałem ten głos już wielokrotnie. Był to słynny ekolog fauny Albun Droites. Wydobywał z siebie mantrę, elektryzujące przemówienie, które do głębi poruszyło zgromadzonych. Wykładowca tylko zerknął przez chwilę niepokojąco w moją stronę i dalej kontynuował swoje przemówienie. -To jest czas, którego jeszcze nie było. Ekspedycja ta będzie ogromna, niepodobna do żadnej ze znanych wam poprzednio - wygłaszał. Poszukiwał właśnie pracowników, asystentów do badań eksploratorskich. Nie namyślaliśmy się długo. Kilka miesięcy później byliśmy już w Azji Środkowej. A wiedźcie, że ekspedycja ta miała przeprowadzić badania w miejscach dotychczas nie-ekploatowanych. Musieliśmy uciec z ogarniętej walkami Kirgizji i przejść granice. Wojny etniczne były w tych regionach na porządku dziennym. Byliśmy i w rejonie zapalnym, gdzie żadnych badań nie prowadzono. Musieliśmy przedostać się do kraju uzbeckiego. Podczas naszego pobytu w Samarkandzie w pałacu uzbeckim spotkaliśmy się z badaczem-zoologiem, którego wcześniej nie spotkaliśmy na naszej drodze. Stary zoolog, Dr Zaharias Upisz chyba z pochodzenia słowak lub mołdawianin opowiadał nam jakoby w regionie Ałyn-Kadżyk zasłyszał wieści o niebieskim zającu, posiadającym wielkie siekacze. Nie trzeba powtarzać, że nikt z nas nie wierzył w te opowiadania. Niedobrze działo się wówczas także w uzbeckim kraju toteż z nieznanych nam powodów zamieszki, które miały wówczas miejsce nie pozwoliły nam dalej na kontynuowanie dochodzenia. Kilka miesięcy później, gdy zamieszki ucichły powróciliśmy z naszej siedziby na zachodzie. W południe przeszliśmy się po żywym mieście. Na targu wypytałem lokalnych górali pochodzących z okalających regionów górskich, czy można spotkać nadal rzadkie zwierzęta ze wschodnich wzgórz. Nie znano takich gatunków, a jednak miał handlarz jakąś skórę, która wyglądała jak skórka małego ssaka. Nic więcej o tym przypadku się nie dowiedziałem. Powróciliśmy do pałacu. Wieczorem zjedliśmy obfite jadło. Zdobyliśmy cenne wskazówki dotyczące wzgórz przy granicy z Kirgistanem i ich 61 lokalizacji. Był to tajemniczy region w tej części świata. Upisz był jedynym badaczem zoologii, który prowadził tutaj badania w ciągu ostatnich wielu lat. Jest to nie tylko region w pewnym sensie zakłócony, ale i zapomniany. Wyprawa na wzgórza, które mieściły się osiem dni drogi na północny wschód rozpoczęła się jednak bardzo niedobrze. Podczas ustalania planu wyprawy z lokalnym tropicielem góralem zaatakowała nas banda lokalnych najemców. Udało nam się ich przegonić. Ranili oni jednak tropiciela, tak dotkliwie, że nie był on zdolny do dalszej z nami podróży. Nie spodziewaliśmy się jednak, że wyprawa nasza w ten region przyprawi nas o chorobę psychiczną. Zabraliśmy juki i osły oraz trzech lokalnych tragarzy uzbeckich z Samarkandy. Naszym przewodnikiem został ponadto jakiś dziwny przedstawiciel nieznanego nam rodu. Ponadto wykazywał on jakieś tiki powodujące u nas niesłychaną odrazę. Był bardzo nerwowy i ciągle odwracał się w tył jakby coś go niepokoiło. Ktoś w nocy jednak za nami podążał. Najgorsze było to, że nawet nie podejrzewaliśmy kto. Nocne okropne jęki w oddali kazały nam myśleć, że dzieje się coś niedobrego. Przypomniała nam się okrutna przypowieść jak członkowie znanej ekspedycji zginęli podczas wyprawy zabici przez krwawych partyzantów. Zatrzymaliśmy się na noc nad przełęczą na krawędzi nieznanego nam wzgórza. I słyszeliśmy kroki. Coraz głośniejsze. I trzask, wrzask. I pojawił się dr Upisz. - A więc jesteście aż tutaj. Nie możecie iść tam w te wzgórza. Ten region ma pozostać nieznany. Wszystkie te zwierzęta, które tam żyją nigdy nie mają zostać odkryte. A wyglądał wówczas bardzo nieciekawie. Począł skakać i udawać najprzeróżniejsze stworzenia, jakby je 62 znał. A jego głowa była bardzo zła. Założył kaptur i odjechał na siwym uzbeckim koniu. Szaleńczy doktor, jest kimś złym do potęgi. To było wiadome. Ale dlaczego zeznał nam o tych wszystkich stworzeniach nieznanych. Tego mieliśmy się już nigdy nie dowiedzieć. Za chwilę pojawiło się dwóch niecnych łotrów i wyjąwszy samarkandzką szablę poczęli nią wymachiwać. Zza skały ktoś nas jednak obserwował. Łotry poczynali sobie bardzo śmiało. Górski piechur wyłonił się zza skał i począł wypowiadać szybkie piskliwe słowa w języku nam nieznanym. A łotry, których zapędy nagle ucichły rozbiegli się. Ów górski piechur począł za nimi biegać tak szybko, że owi łotrzy błagali by ich nie przeklął. Muszę tutaj zaznaczyć, że ów piechur nie miał ze sobą żadnej broni. Po chwili zauważyliśmy, że jeden z tragarzy jest śmiertelnie ranny. Nie mogliśmy go zabrać ze sobą, ponieważ spowalniałby marsz. Nie wiadomo jak długo będzie przytomny. Zostawiliśmy go. Nie doczekaliśmy się na wypowiedzenie niezwykłych słów odpuszczenia. Ale gdzie się podziała ta cała zgraja, ów dziwny Dr Upisz, górski piechur i tych dwóch łotrów. Zniknął też nasz przewodnik. To co miało się jednak wydarzyć w dalszej części naszej wyprawy było jednak po stokroć bardziej przerażające. Kilka kilometrów za naszą siedzibą natknęliśmy się wielkie zajęcze tropy, pozostawione na piaszczystej drodze. Jeden z krajowców, wykrzyczał Odeg-uzun co w lokalnym języku znaczy „zając o niebieskiej sierści”. Stwierdzono, że zając ten zjada wielkie pędy roślinne. Południem rozmawialiśmy z lokalnym przewodnikiem. Przedstawił nam on dziwny obyczaj w jaki sposób oporządzają tego zająca. Tymczasem wrzask kobiety postawił nas na nogi. Zając zostawił swoje odchody obok 63 obejścia co według wierzeń było złą wróżbą. Nie próbowaliśmy wyjaśnić, że nie ma to większego znaczenia. Skupiliśmy się raczej na tym czym jest owy zając. Po tych ogromnych odchodach mogliśmy wnioskować, że jest w istocie jakiś duży gatunek. W tych stronach wiedziano, jednak o istnieniu tylko niepozornych zajęczych gatunków. Spotkaliśmy dr Upisza. Był całkiem spokojny, inny niż, na którego natknęliśmy się w trakcie naszej przeprawy. Ale była to ta sama osoba. Pojawił się ponownie znikąd. I zaprawdę wydał się nam ponownie odmieńcem. Badacz ma jakąś tajemnicę, o której nie chciał powiedzieć. Przyszło mi na myśl. Zakazał nam iść na wzgórza. A teraz jest tam razem z nami i jak sam powiedział chce nam pomóc odszukać niebieskiego zająca. Od razu wydało mi się oczywiste, że chce się nas pozbyć. Tak po prostu, tak po cichu. Podeszliśmy do zagrody, gdzie mieścił się oblężony skrawek przez jednego z owych rozjuszonych. I słyszeliśmy jakoby jeden z nich nie mógł płakać za stratą bliskich. Albun stwierdził, iż zając może być przeżytkiem ery lodowcowej. Tutaj także nie dotarł lodowiec i miejsca te stały się refugiami, pełnymi żeru dla zajęcy. Wyruszyliśmy schwytać to zwierzę. Droites zbierał odchody i fragmenty sierści do badań diety. My zaś za wszelką cenę pragnęliśmy złapać tego wielkiego gryzonia. Zastawiliśmy dużą drewnianą łapkę wraz z pozostawionymi odczynnikami wabiącymi wzdłuż ścieżek, którymi ono podąża. Na wypadek gdyby nie wypaliło przed klatką zostawiliśmy glinkę na tropy. Młody ekolog stwierdził, iż gryzonie te poruszają się po trasach, które dobrze znają. Świadczyły o tym tropy w wielkiej liczbie. Znaleźliśmy opodal wygniecione kotliny w trawie oraz zgryzione pędy 64 zostawione przez szkodnika o wielkich siekaczach. Pułapka pozostałą pusta. Zaskoczył nas jednak jak wieczorem prawie o zmroku. Obserwowaliśmy w oddali jak jakieś duże zwierzę zbliżało się do klatki. Zwróciło głowę w naszym kierunku. Zwierzę to wielkouche, kicało jak zając. Minęło jednak klatkę i poszło dalej. Tropy pozostawione na glince wyraźnie wskazywały na jakieś zwierzę zającowate. Przez kolejne dni nie mieliśmy jednak żadnych dowodów na obecność tych zwierząt. Zwierzę najwyraźniej wyczuło nasz zapach i zapewne odeszło wysoko na wzgórza. Pojawiły się za to małe zające ze znanych rodzajów. Jednego z nich ustrzeliłem nawet ze swojej myśliwskiej strzelby. Jego mięso było bardzo smaczne. Bardziej jeszcze ponura wyprawa odbyła się także wiele lat temu, w sercu zapomnianej krainy w centralnej Azji. Miejscowi nazywali ten region Ałyn-Kadżyk, a było gdzieś w północno-zachodnim Kirgistanie przy granicy uzbeckiej. Mamy wywiady z naszymi rodzimymi przyjaciółmi na temat niektórych zwierząt. Południowe stoki wzgórz są miejscem życia wielu tajemniczych zwierząt. W tych dawnych czasach chcieliśmy zbadać te złe ziemie, oczyszczając je z legendarnych stworzeń. Skaczące duże ryby. Czy dotknięte przez niezwykłą chorobę kręcące się żmijowate stworzenia. Tubylcy poinformowali nas, że górskie dzikie psy są mniejsze od wilków z wełnistą czerwonawą głową. Obecnie, jestem pewien, że te zwierzęta są wytępione wszędzie poza tropikalną częścią Azji. Dzikie psy atakowały zwierzęta gospodarskie, ale nie ma zapisów, że polowały na ludzi. Badaliśmy ich dziwne zachowania w Ałyn-kadżyk, gdzie pewna izolowana populacja ocalała z racji niedostępności tych obszarów. Watahy te nie bały się ludzi i często 65 zbliżały się pod osady. Pochodziło to jednak z ich ciekawości. Mój przyjaciel, myśliwy i preparator zapytał tubylców o pasiaste kozły, odnotowane tu, w tym regionie. Dolina Op jest zamieszkana przez małe drapieżniki podobne do większych łasic. Zwierzęta te zamieszkują otwarte obszary żyjąc w małych grupach. Obawiają się tych zwierząt lokalni mieszkańcy. Spotkaliśmy tam tropiciela zwierząt Hunzaga, który za niewielką kwotą zgodził się śledzić dla nas te dzikie łasice. Podsumowując, wydaje się, że te dziwne łasice żyją w grupach rodzinnych i polują razem. Nie ma zapisków z jakiego rodzaju jest to zwierzę. Byliśmy jednak pewni, że znajdują się one w nomenklaturze zoologicznej. Nie wiemy jednak czy bliżej im było łasic czy do jakieś innego drapieżnika? Podczas jednej z pierwszych ekspedycji do Turkmenii słyszeliśmy o jakimś groźnym pustynnym drapieżcy przypominającym ni to jaskrawego konika, ni mrówkojada. Ale naszą uwagę przykuła historia pewnego krajowca we wschodnim Uzbekistanie. Zeznał mi on opowieści jakby wyssane z palca, które przekazali mu krajowcy z wiosek w dolinach na wschodzie przy granicy kirgiskiej. A musicie wiedzieć, przerażające i zarazem niezwykłe były te opowiadania. Trafiliśmy do jednej z osad. Wielki syczący kozioł o pręgach na skórze występował ponoć w tym regionie. Nie mówiono przy tym ludzkim głosem i siano postrach w rozległych dolinach. Chciano przyrównać dzikie zwierzę do bliżej nieokreślonych demonów. Kozioł bardziej agresywny był niż jeżozwierze wszelakie, oczy miał zalane krwią i wyglądał raczej jak chrześcijański szatan po stokroć bardziej jeszcze przerażający. Ludzie umierali nawet i ze 66 strachu. I widziałem nietknięte twarze trupie w grymasie. Muszę się przyznać, iż czuliśmy się nieswojo. Ale kozły znikły z owych obozów. Tylko jakiś cień przesuwał się w ciemną noc, tak iż wisząc nad ziemią doznałem zapalenia mięśni szyjnych z powodu nagłych ruchów głowy mojej. Byłem w strachu przed kozłem. Usnąłem dopiero nad ranem. Gdy przybyliśmy do okolicznej osady uzbeckich koczowników, tam właśnie stacjonował badacz folkloru i antropolog Nicholas Musset. Wedle jego badań, które prowadził w tych rejonach od sześciu lat sprawa dlań wydawała się klarowna. Lokalni szamani pochodzenia syberyjskiego przywdziewają skórę jakiegoś rzadkiego gatunku kozła, aby składać ofiary dla demonów mających postać rogatych zwierząt. Nie wie jednak jaki to kozioł jest pierwowzorem. Wie, że jest jednak z jakiegoś nieznanego rodzaju. Widział go raz gdy przywieziono go do wsi w klatce. A obawiano się go wówczas straszliwie. Dla Nicholasa folklor społeczeństw był ważkim problemem. Dla nas również. Lecz najbardziej jeszcze interesujące okazały się dzikie kozły z nieznanego rodzaju. Kozioł był w tej krainie czczony. Uznawany za pierwsze stworzenie zrodzone przez ziemię. Takie informacje zebraliśmy od krajowców. Dlatego niemałe poruszenie w naszym gronie stwarzały opowiadania o pręgowanych kozłach, oglądaliśmy także skóry tych rzadkich zwierząt. Pręgowany kozioł jest pierwowzorem szamańskich demonów. Okrywano się skórami właśnie kozłów pręgowanych podczas rytuałów. Braliśmy udział w jednym z takich obrzędów. I to właśnie mieli krajowcy na myśli mówiąc, kozioł ten nie jest znany w innych stronach. Mylili się jednak, bo gdy byłem później w krainie Gunszebek, tam znano inny jeszcze prastary gatunek. 67 Najwyraźniej kozły pręgowane należą do endemitów. Sprawa wymagała wyjaśnienia. Założyliśmy, że złapanie szamanów przebranych za kozły będzie naszym pierwszym priorytetem. Ponadto, skóra, którą się okrywali, to skóra z nieznanej populacji. Kolejna wyprawa rozpoczęła się całkiem zwyczajnie. Wyruszyliśmy do północnej Kirgizji, tutaj wśród nieokreślonych przez nas siedlisk próbowaliśmy okiełznać i zidentyfikować pogłoski krążące wśród krajowców o borsuku zbożowym. Historia robiła się nie tylko tajemnicza, ale i napełniająca grozą. Wyrażano się przy tym nieprzyzwoicie wykrzywiając twarze w dziwne miny i uznawano przy tym owe borsuki za bardzo agresywne. Co najdziwniejsze, krajowcy mówili to z trwogą nieznaną w tych stronach. Opowiadali też wymachując rękami, o pojawiających się agresywnych kotach nagle wyskakujących z doliny Gynyg-orok. Jakże mogłem wówczas ich wyśmiać, gdym się im przyglądał. Ale czas miał pokazać, że borsuki zbożowe istnieją naprawę i nie są ułudą. Stanowią też wielkie zagrożenie dla innych form zwierzęcych. Mój kompan stary wyga Joseph wypytał lokalnych myśliwych, gdzie te zwierzęta można spotkać. Ale myśliwi tylko odwracali głowę. Patroszyli niewzruszenie barany. Od wielu lat nikt nie widział stworzenia na własne oczy. W dawnych czasach można je było spotkać tam za lasami w obszarach, gdzie występują tzw. pola dzikich zbóż. Albun zdegustowany powiedział. - Żyją tutaj inne borsuki niż te które spotykamy gdzie indziej. Są to leucorus. Ale nie jestem pewny czy o nie chodzi. Spędziliśmy noc u kirgiskiej rodziny. Lokalny myśliwy pokazał nam skóry zwierzyny. Niektóre z nich nie potrafiliśmy rozpoznać. Zapytałem dziadka, czy ma skórę 68 zbożowego borsuka. W dawnych latach za jego młodości była w juce skóra tego drapieżnika, ale została sprzedana handlarzom skór, którzy sowicie za nią zapłacili. Wśród skór znalazłem skórę z pręgami. Wypytałem go o zwierzę, które ją nosiło. - Ten pręgowany kozioł pochodzi ze wzgórz Ałyn -kadżyk w regionie Sa, pięć dni drogi stąd osłem - odpowiedział kirgiski myśliwiec. A więc był to jeszcze inny kozioł pręgowany niż ten, który stał się obiektem kultu. Powróciliśmy w region Sa, gdzie czekaliśmy na wieści o pręgowanym koźle. Krajowiec dał nam część pewnej starej mapy doliny Kap-fagył. Kraina ta jest jakby zapomniana przez geografów. Żyje tam też ponoć mały drapieżnik łasicowaty, o którym już pisałem. Wspominał on jednakże, że żyje tam również mały szary niedźwiedź Tag-Yjag-yt. Nigdy nie słyszeliśmy o tym stworzeniu. Ba, to stworzenie jest tak tajemnicze, że nikt oprócz kilku krajowców go nie widział. Jak mi się zdaje, nie widnieje on w żadnej systematyce zoologicznej. Ten niedźwiedź to prawdopodobnie karłowaty lokalny podgatunek niedźwiedzia brunatnego. Tej nocy rozpaliłem w kominku. Zdjąłem płaszcz Siedorowski. Zapaliłem cygaro kubańskie. Jakże drogie musiał być to tytoń w tych stronach. Nasze wydatki były całkowicie pokrywane przez fundację. Musicie wiedzieć godzina była już późna. Ale oto do naszego korende wpadł jegomość Dasimov. - W obozie coś było - zeznał i zawahał się. - Ale co? - zapytałem zdziwiony. - Ślady są ewidentne. Ale nikt z nas. Są to raczej tropy, które nie pasują do żadnego stworzenia, które tu żyje. W naszym regionie nie spotyka się przecież tych zwierząt. 69 Zaczął zawile tłumaczyć swoje obawy. Wyglądało na to, iż nie są to żarty. Po chwili wszystko było jasne. Po obozie w nocy wędrował drapieżnik. - Czy ktoś stracił życie - pytałem. - Na szczęście nikt. Boje się jednak o nasz obóz. Zwierzę to na pewno powróci. To powróci po swoją zdobycz na pewno. Wieś nasza zostanie spustoszona. Natknięto się na tropy wokół juk i przy wodopojach. Tropy podobne do tropów małego niedźwiedzia. To coś naruszyło zapasy. Nad gajem spotkano zagryzione zwierzę, osła. Ośla głowa była zmiażdżona. Zwierzę ledwo co zaczęło się rozprawiać się z baranem, lecz zostawiło go i poszło dobierać się do zapasów. Zapasy zostały zniszczone. - Kto to zrobił? Kto zmiażdżył oślą głowę? - To stary wezyr. Taka jest ceremonia odstraszenia. Uśmierconym zwierzętom miażdżymy głowę. Zwierzę było prawie nietknięte. Została tylko zgryziona skóra w kilku miejscach i zdarte zewnętrzne płaty mięsa. - Czy były jakieś znaki szczególne na ciele, oprócz tych ran zadanych zębami – zapytałem. - To co udało mi się zauważyć. To gardło jest przebite. O tu w tych dwóch miejscach. Ale nie jest to sprawka najwyraźniej dzikich psów czy kotowatych. To było coś innego. Te znaki wyglądają jak…… -Jak co? - Zapytałem. - Coś przegryzło tętnice i spiło krew. Są takie zwierzęta, które polują w ten sposób. Czekają aż ich ofiara się wykrwawi. Ale ich nie widywano od wielu lat w tych stronach. Tymczasem mnie najbardziej zaintrygowało nie w jaki sposób poluje, ale dlaczego 70 dobiera się do zapasów żywności, do owoców i beczek z piwem. Czy więc było pijane. Naruszyło beczki piwne? Najbardziej uszkodzenia doznały zbiory owoców. Jak widzę są też świeżo przekopane doły. Bardzo rozległe jak zauważyłem. Toż to jego sprawka. Te doły mogły mieć trzy metry wielkości. I mogą być bardzo głębokie. Nawet nie przypuszczacie co ten zwierz może spustoszyć. - Tak więc słucham. - Słyszał Pan o borsuku zbożowym?-- Co nieco. To więc o niego chodzi?- zapytałem. - To zbożowy borsuk! Wytępiony dziesiątki lat temu. Zwierzę powróciło. Przypuszczaliśmy, że pewna populacja ukryła się w tych górach. O tam na zachód.- wskazał ręką. -Tam były pogłoski przez długi czas o widywaniu czegoś takiego, wiele lat po tym, gdy u nas został wytępiony. -Tej nocy zapolujemy na borsucze sadło - wtrącił Joseph. Zbliżał się wieczór. Przygotowania trwały. Zastawiono żywą przynętę. Osioł się szamotał. Zapewne czuł, że coś jest nie tak. Był niespokojny. Czekano również przy tym ów nieżywym ośle, do którego miał wrócić borsuk. Stanąłem pod baldachimem i paliłem tytoń. Wciągałem raz po raz. Nerwowo. Zastanawiałem się jak bardzo rozjuszony musiał być drapieżnik, że podszedł pod nasz obóz. Wróciłem do pałacyku. Nalałem szklankę bordo. Zacząłem zapisywać wydarzenia i moje własne przemyślenia, które dotyczyły spraw ważnych. Konieczne było zapisywanie naszych sprawozdaniach, które 71 powierzono mnie jako głównemu sekretarzowi. Albun rozliczał nas z tych manuskryptów. Joseph i kilku krajowców pozostali w czatowni sporządzonej specjalnie na wizytę borsuka. - Cicho, słyszycie to, coś sapie. - Czy to borsuk? - Nie jestem pewien. - Wali łapą, nie widzę dobrze, wygląda jak mały niedźwiedź. Buszuje w ptactwie…. Niszczy nasze zapasy. - Dziwne. Dlaczego nie atakuje barana. - Jest tam. Podszedł do padliny baraniej. Patrzcie jak żarłocznie pożera. - Ale z chęcią zjadał też owocowe zapasy. To jest jakiś fortel? Pierwszy raz widzę, aby taki drapieżnik dobierał się równie dobrze do czegoś co nie jest mięsem.- brzęknął głupi koleś. - To jeszcze niewiele widziałeś – wyjasnił Joseph. Zwierzę zastygło nieruchomo. Pies zaczął ujadać i skoczył do niego. Ale zwierzę to tylko rozzłościło. Zaczęła się szamotanina. Pies prawie konający, zaskamlał i skoczył do obozu. Joseph wyciągnął strzelbę, nabił magazynek i oddał celny strzał. Chociaż była już noc, świecił księżyc. Sylwetka była jeszcze widoczna. Zwierzę padło. Podeszli do niego, było już martwe. Po chwili wyskoczyłem z mojego pałacyku i dołączyłem do wartowników. - Zobaczmy co to za zwierzę- powiedział Joseph. - Toż to miodożer. Wielki postrach terenów otwartych. Nie wiedziałem, że ratel występuje w tych stronach. - Ale spójrzcie, krępe to zwierzę. - Jest on wyraźnie większy niż te ratele, które spotykałem na Bliskim wschodzie czy nawet w Persji. 72 Musi być to jakaś wielka odmiana. Dodatkowo jest to stary osobnik. Ma wyleniał skórę. Natychmiast zrobiono pomiary drapieżnika. Sprawdzano zęby i nozdrza. Pazury były już nieco starte. - Przybył pewnie w te strony w poszukiwaniu żeru. Jak widać nie potrafił już zdobywać pożywienia. Szukał łatwego żeru. A wiedźcie ratele są bardzo agresywne. Raczej żywią się padliną. To by się zgadzało, że podszedł do padliny – tłumaczył wszystko Joseph. - A więc borsuk zbożowy jak go tutaj nazywają to wytępiony ratel, zwierzę łasicowate. To by się zgadzało. Mamy wielką niespodziankę dla Albuna. A on myślał, że to musi być borsuk leucorus - zawtórowałem. Po chwili gdy tak rozmawialiśmy, nagle coś przerażającego przykuło nasza uwagę. O patrz tam przy tym martwym ośle. - Patrz, staje na dwóch kończynach. - Co to jest. Opadło na cztery. Chlipie krew. Aż tu nagle wydało odgłos niesamowity, czułem się jakbym był w iście piekielnych czeluściach. Te odgłosy wywarły na moich towarzyszach fobiczne wrażenie. Nasi towarzysze uciekli jak stali. Joseph znawca sytuacji krytycznych natychmiast odwrócił głowę w stronę tego czegoś. Moje doświadczenie też pozwoliło zachować zimną krew. To był następny ratel, jeszcze większy. Potężny zwierz. - Potrafią stawać na dwóch kończynach, jak niedźwiedzie?- przeszło mi szybko przez myśl. Ale nie miałem czasu się zastanawiać czy tak jest w istocie. Dwa strzały z grubej gwintowanej broni załatwiły sprawę. Oporządzono ratele. Zdjęto skóry. O trzeciej godzinie nad ranem. Wstałem nie mogąc spać. Przejść się chciałem po okolicy. Moim zadaniem 73 było przemyśleć to co miało miejsce tejże nocy. Wróciłem do pałacyku. Wyszedłem jeszcze na balkon zapalić cygaro, które zawsze pomagało mi usnąć. Ale to co zobaczyłem wówczas zostało wryte w moją pamięć w sposób tak niemożliwy, że zawsze ilekroć sobie to przypominam czuję się chory. Coś biegało po okolicy równie sprawnie jak psy, które tutaj hodowano. Nie przypominało jednak ratela, w żadnym wypadku. To miało wygląd człowieczy, na dwóch nogach z piruopuszem i pokryte futrem było to stworzenie. Zastygłem. Stanąłem za poręczą drewnianą do jednej z balustrad, za którymi czułem się bezpiecznie. Ale to coś przyszło spoza obozu. Nie wiem co to było. Ale na drugi dzień wszystko miało się wyjaśnić. Wstałem wcześnie rano. Ogłoszono iż wezyr był w nocy i odpędzał złych przybyszów, aby przebłagać wielkiego borsuka zbożowego ratela. Sprawa ta dalej nie dawała mi spokoju. Kilka tygodni później byliśmy w jednej z wiosek na zachodzie. Tam zastaliśmy ludzi bladych i wylęknionych. Ponoć innych jeszcze jakiś zwierz pojawiał się i znikał w miejscach zakazanych. Nikt nie mógł zidentyfikować tych tropów. Wezwano więc stacjonującego w Duszanbe, sławnego środkowazjatyckiego tropiciela zwierząt i byłego mieszkańca tajgi, rosjanina Jertina Vitalajeva. Przybył razem z dwoma rodzimymi tropicielami. Porównując własne sporządzone odlewy i konsultując się z lokalnymi tropicielami, wiedziano już co i jak. Wielka kuna turkusowa, straszny drapieżnik powrócił na dawno zamieszkane tereny. - Czy jest szansa, aby ująć to zwierzę? – zapytałem niespokojnie. 74 - Panie, będziemy się starać. Kunę wysyłam za grube dewizy do menażerii zwierzęcej Aprala w Lyonie - Wyznał Vitalajev. Współpracował on z handlarzem zwierząt Lucasem De Leiof, francuskim dygnitarzem i łowcą grubego zwierza. Schwytał on między innymi jako jedyny małe bardzo rzadkie słonie z buszu afrykańskiego oraz ponoć nie widział na własne oczy lwa quenslandzkiego. W owym czasie byliśmy także na stepach. Szukaliśmy za łąką dziwną gniazd rzadkiego ptaka dropiowego. Jak nam wyjawił lokalny wędkarz i zapalony obserwator fauny w jeziorze nieopodal o nieznanej nam nazwie, żyły także ryby niespotykane nigdzie indziej.
-------------------------------------------------------------------- WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE 2013. KONTAK Z AUTOREM W SPRAWIE CAŁEGO MANUSKRYPTU NA thomasquatl at gmail.com
|